jone one były, ale mało które dobre. Świeciło się na nich, a pod uprzężą pokaźną, większa część była kaleków. Nikita sam dla siebie postrzeżenia czynił.
— Ściga się. Spleczony, bez nóg, i t. p.
Nagle oczy podniósł, wlepił je i stanął osłupiały. W lichej odzieży, przy szabelce ladajakiej, w czapczynie wytartej, ale dziwnie pańsko wyglądający szedł młody mężczyzna z papierami pod pachą, obok drugiego otyłego czerwonego, z zaiskrzonemi oczyma, który chociaż w ulicy, głośno wrzeszczał i rękami wywijał, jak wiatrak skrzydłami.
W młodym aplikancie poznał Janasza, lecz oczom niechciał wierzyć. Zdawało mu się niepodobieństwem, ażebyto on mógł być. Poruszony wielce podbiegł i pochwycił go, gdy już do gmachu trybunalskiego się zbliżał.
— Panicz! — zawołał na głos.
Janasz się odwrócił.
— Nikita! co ty tu robisz?
W tem czerwony towarzysz posunął się jakby chciał umknąć. Janasz zawołał — czekaj tu na mnie i poszedł go doganiać. Razem z nim weszli do gmachu.
Nikita stał, popychany ze wszech stron.
— Co tu teraz począć? myślał, hm? Chwilę nie było Janasza, który natychmiast zjawiwszy się, Nikity w tłumie szukać zaczął.
— Nikita, co ty tu robisz? bracie! jakżem ja szczęśliwy. Bóg mi cię zesłał. Mów mi o nich!
W ulicy rozmówić się nie było podobna, skręcili więc w prawo do winiarni. Zarumienił się jednak w progu Janasz i stanął.
— Zostańmy tu — rzekł — wszedłszy, musiałbym
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/355
Ta strona została uwierzytelniona.