Szczęściem dla Janasza proces był dokończony, Skwarka jakimś trafem miał sprawę słuszną i — co dziwniej — wygrał ją. Mógł więc postawiony tu dla dozoru Janasz powracać do tego, co się teraz jego domem nazywało.
Na chwilę uczuł się szczęśliwym, potem posępnie znowu zasnuło mu się niebo. W gospodzie nie było prawie rachunku, chłopak chętnie zaprzągł nędzną furkę i ruszyli przed wieczorem z miasta.
Podróż była tem dłuższą, że musieli ją odbywać o zielonej paszy. Siana dawno nie stało, obroku nie było kupić za co, ledwie chleba. Koń więc na brzegach lasu spętany się posilał, a Janasz z chlebem i solą siadł pod drzewem.
Uczucie spełnionego twardego obowiązku, czyni czasem człowieka szczęśliwszym niż ulegnienie sercu i uczuciu. Tryumf nad samym sobą — daje dopiero miarę własnej siły. Janasz czuł się w tej chwili takim zwyciężcą. Uśmiechał się swej nędzy, upokorzeniu i dobrowolnej ofierze. Wspomnienie Jadzi przepełniało mu serce. Chciał być jej godnym, choć duszą czystą i sumieniem.
— Zapomni i będzie szczęśliwą, ja — nigdy — mówił do siebie. Widzę ją zawsze przed sobą, zdaje mi się, że głos jej słyszę.
Jechali z takiemi myślami aż do Macienczyna. Wypadło tak, że po owych popasach i noclegach na odłogach i w zaroślach, dobili się do niego rankiem. Chłopak nie żałował bicza na konia, choć go tam we dworze nie czekały rozkosze, ale miał starą matkę na wsi.
Stanęli przy wrotach i ze drzwi Kożuszek się pokazał, zgarbiony bardzo, o kiju. Janasz, który miał papiery przy sobie, wysiadł i poszedł ku niemu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/358
Ta strona została uwierzytelniona.