Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/361

Ta strona została uwierzytelniona.

wił o nowym procesie, ale wstać nie mógł, a żywić się lepiej nie chciał. Jaja, na które się namówił, kazał zbierać po wsi u litościwych kobiet bezpłatnie, jako dla chorego pana. Zepsute zostawiał dla służby.
Około śś. Piotra i Pawła, po różnych przejściach i rozmaitych radach Wojcieszyny, Korczak zapadł tak, że się uląkł o życie. Jednej nocy szczególniej zdusiło go tak, iż zdawało się, że skończy. Janasz go posadził w krześle i tak do rana drzemiąc dotrwał w niem.
— Na wszelki przypadek — odezwał się — choć to niema nic strasznego, alebym chciał zobaczyć się z księdzem, tylko nie z tym klechą obrzydłym.
— Zkądże innego dostaniemy — rzekł Janasz, trzebaby konie posłać.
— A tak, gołąbku — i za furę zapłacić i księdzu coś dać....
Pomyślał.
— No, to proście tego klechy, dobrze — zechce przyjść — rozmówiemy się, a nie, ja temu niewinien, on przed Panem Bogiem odpowie. Mnie wszystko jedno, na niego grzech. I bądź co bądź, cztery kroki do dworu, więcej jak tynfa nie dam — i to Boratynka.
Mruczał stary. — Niech chłopiec pójdzie proboszcza prosi.
— Ja pójdę — rzekł Janasz.
— Nie — ty siedź, ja chcę, żeby się on obraził i nie przyszedł, naówczas wszystkie moje grzechy, gołąbeczku, przejdą na jego sumieńko.
Zakaszlał się staruszek.
Chłopiec pobiegł na plebanię.
W kwadrans z wielkim hałasem wpadł proboszcz.