jakiemś od Tatarów na Podolu, które wytrzymał; miał jeszcze blizny od ran tatarskich.
Jadzia wstała wyprostowana jak świeca.
— To on! — krzyknęła ręce łamiąc, ocalony — i padła na krzesło na pół omdlała
Miecznikowa przybiegła do niej, a Zboiński rzekł chłodno:
— Niema się co dziwić, że Jadzia tę wiadomość tak do serca wzięła, bo się ten chłopak u nas wychował i uważała go za brata.
W istocie, musi to ten sam być....
Jadzię matka odprowadzić musiała od stołu, a za tem i inni goście powoli ruszali się i rozchodzili po pokojach, tylko ci, co kielichy mieli pełne, za stołem pozostali.
Miecznik udawał jak mógł, że go to nic nie obeszło, lecz w istocie dotknięty był mocno znalezieniem się córki, które wszyscy postrzegli i tłumaczyć sobie musieli. Matka na bok nieco uprowadziwszy Jadzię, zaklęła ją na wszystkie świętości, aby się opamiętała i do plotek nie dawała powodu, a była spokojną. Jakoż po chwili Jadzia ukazała się blada w kole rówieśnic i starała się prowadzić jakąś rozmowę obojętną; Zboiński też zagadywał czem innem, do kielichów zmuszał i czynił co tylko mógł, aby zatrzeć wspomnienie o tym wykrzyku córki, którego dźwięk jeszcze mu brzmiał w uszach.
Zabawa więc trwała jak zwykle do późna i skończyła się wiwatami na ganku. Z moździerzy strzelano aż szyby brzęczały. Nad ranem jednak porozjeżdżali się wszyscy, a ci co jechać nie mogli, spali w oficynach i w szopie na sianie.
Jadzia w sukniach jak stała, siadła nierozebrana
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/369
Ta strona została uwierzytelniona.