Jadzia zmilczała, głową tylko skinęła Nikicie i poszła dalej, ażeby ukryć wzruszenie.
W domu następnych dni było nie do zniesienia smutno i wyżyć trudno. Miecznik się nieustannie gniewał, łajał, rzucał i nic mu dogodzić nie mogło. Wyburczał ekonoma, ochmistrzynię, żonę, służbę całą, a wkrótce potem wyjechał w sąsiedztwo i tydzień go w domu nie było, a wróciwszy, nim z bryczki zsiadł, już cały dwór zwołał i zbezcześcił. Stał się tak dziwnie draźliwym jak nie był nigdy.
U stołu nie mówił do córki nic — przypatrywał się jej zdaleka, nie mógł nic znaleźć do wyrzucenia, bo milczała i nie odzywała się wcale — burczał więc na innych, a na nią tylko patrzał z ukosa.
Z małemi odmianami humoru, tak upłynęło całe lato i jesień, przerywane tylko otrzymywanemi wiadomościami od wojska, które po zdobyciu Jazłowca, spodziewano się ujrzeć wkraczającem na Wołoszczyznę. Wiadomo jak wyprawa ta przeciwko Turkom małe wydała owoce. Jesienią już, gdy dwór się w Żółkwi znajdował, Miecznik zapragnął pojechać do króla i kazał się do drogi sposobić. Męczył go smutek Jadzi, którą kochał, ale był z niej wielce niezadowolonym. — O Janaszu od owego obiadu wcale mowy nie było, ani on ani matka imienia jego nie wspomnieli.
Miecznik w wigilię wyjazdu do Żółkwi, wieczorem posłał po Jadzię, aby do niego przyszła.
Dziewczę przybiegło natychmiast.
Poruszony już wielce samą myślą o rozmowie, jaka nastąpić miała, Zboiński wcześnie okazywał niezwyczajny jakiś stan umysłu. Spojrzał na córkę, nie mógł się zebrać na słowo.
— Słuchajno, Jadziu — odezwał się — raz się nam
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/373
Ta strona została uwierzytelniona.