obrazów na wotywy, do Krakowa pojechał Podstarości po lekarza.
Siedm śmiertelnych dni przeleżała tak walcząc między życiem a śmiercią, a gdy przybył z Krakowa doktór, znalazł ją osłabioną jeszcze, ale już ocaloną. Wstąpił duch w rodziców. Podróż do Żółkwi naturalnie odłożoną została i mowy już o niej nie było.
W kilkanaście dni Jadzia wstała, zmieniona, osłabła, ale zrezygnowana i milcząca.
W Mieczniku choroba ta sprawiła zmianę nadzwyczajną — nie mówił nic, lecz złagodniał znacznie i pobożniejszym się stał niż kiedykolwiek.
Gdy niebezpieczeństwo minęło, sama żona przypomniała mu podróż do króla i Żółkwi. Miecznik wybrał się, pożegnał czule i pojechał, lecz bez tego zapału, jaki okazywał zwykle, gdy się wybierał w drogę.
W podróży ludzie, którzy się już byli przygotowali na niecierpliwość i łajanie, zdumieni zostali wielką powolnością pana, który nawet na ulubione konie swoje nie zwracał uwagi. Dostali się na Ruś. W Żółkwi zjazd był właśnie ogromny, nietylko Senatorów i dygnitarzy Rzeczypospolitej, ale obcych posłów i gości. Miecznik wpadł w tłum cudzoziemców, których nie lubił. Pomimo tego natłoku, nazajutrz rano już mógł się dostać do króla. Zastał go na rozmowie z ks. Votą, który Sobieskiego najlepiej rozmowami uczonemi rozrywać umiał i bez którego się on prawie chwili obejść nie mógł.
Zobaczywszy Zboińskiego, Sobieski zaraz witając go zawołał:
— Mieczniku, gorzej mi z domu własnego wracasz niż z niewoli? Zmizerniałeś, wychudłeś.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/375
Ta strona została uwierzytelniona.