się prawie oko w oko. Korczak zobaczywszy Miecznika, żywo do kolan mu przypadł, z taką wielką i niekłamaną radością, z takiem uniesieniem, że stary o wszystkiem zapomniawszy, ściskając go rozpłakał się.
Miecznik czuł się względem niego winnym, nigdyby jednak do tego się nie przyznał pierwszy; teraz był złamany pokorą i łagodnością i oburzony przeciwko sobie samemu. Poszli razem, jak gdyby nigdy nic nie zaszło między nimi — mówiąc o Turkach, o królu, o wyprawie, o dworze, a nie tykając rzeczy drażliwych. Ponieważ Zboiński dnia tego miał się pokłonić królowej jejmości i być u dworu, Janasz go więc pożegnał, bo miał też zajęcia od króla dane. Umówili się zejść wieczorem.
Miecznik w duchu wyrzucał sobie winy swoje.
Zatem jednak wcale nie szło, ażeby miał zmienić przekonanie co do córki i małżeństwa. Chciał wynagrodzić Janaszowi niewdzięczność, lecz wcale innym sposobem — popierając go u króla, okazując mu dobre serce. Do Mierzejewic nietylko go nie zapraszał, lecz o nich, o żonie i córce unikał przy nim wspomnienia.
Wesoły humor dawny p. Miecznika, uczynił go upodobanym królowej, która potrzebowała rozrywki i wdzięczną była tym, co ją z sobą przynosili.
W rozmowie Marya Kazimira powinszowała Miecznikowi wychowańca, gdyż i ona znała Korczaka, który był od kilku miesięcy przy dworze i dosyć go lubiła.
— Mam na niego zamiary — rzekła pocichu — ładną pannę, piękny posag i dobre imię.
Utkwiło to w głowie starego, a że miał na dworze stosunki, dowiedział się, że królowa zamierzała
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/377
Ta strona została uwierzytelniona.