Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

Nikita — my naród wojskowy, do wszystkiego nawykli... będziemy sobie rady dawali, a Bóg... od czegóż opieka jego?
— Tak, tak, ale strzeżonego pan Bóg strzeże — żywiej coraz poczęła mówić kobieta. — To nie u was tam w Polsce, gdzie wszyscy swoi, tu wszyscy cudzy. Góry pełne włóczęgów, szlaki zbójców pełne, domy zdrajców i szpiegów, a szarańcze wiatr przynosi.
Westchnęła.
— Jeszcze stokrotnie mówię „Bóg zapłać“ — odezwał się Nikita.
— Podstarości, mój mąż — dodała, oczy spuszczając — a no człek srogi.... okrutny... popędliwy... Na swojego mówić — grzech, a nie przestrzedz — wina.. co robić? Jątrzyć nie trzeba, a pokornym być też źle. Człowiek rozumny wie jak mówić i co czynić. Idźcie z Bogiem... dosyć... dosyć...
Zakryła sobie oczy rękami.
Nikicie żal się jej zrobiło.
— Niech Bóg stokroć płaci — powtórzył raz jeszcze — o mnie to tam nie wiele chodzi, ale o moją panią, za którą by człek życie dał, a jak będzie potrzeba, każdy z nas je da.
— Po cóż kobietom jechać tu było! Po co? — powtórzyła Dorszakowa.
Nikita ramionami ruszył.
— A toć to się nazywa ich majątek. Jejmość nasza bardzo skrzętna, chciało się choć zobaczyć to pustkowie. Nie powiem, żeby kraj był zakazany, boć jak u nas pięknie, a miejscami oczy razi. Co potem, kiedy ludzie nie dobrzy i dzień cały wsi ni człeka nie ujrzeć.
— Za to jeszcze Bogu dziękować — dodała Dor-