Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

i dołów, niezmiernie utrudniały drogę, tak że powóz to z jednej to z drugiej strony ludzie podtrzymywać musieli i prawie na rękach unosić, aby się nie wywrócił... Zaroślami okryte wzgórza puste się zdawały i nieme. Ptactwa nawet, co je ożywiało latem, większa część odleciała. Kiedy niekiedy orzeł się majestatycznie podnosił do góry, płynął powoli, stawał w powietrzu i zdawał rozglądać po ziemi... W krzakach czasem zaszeleściało, jakby zwierz pomknął spłoszony... i znowu cisza do koła... uroczysta... a smętna...
Miecznikowa i Jadzia ciekawie wyglądały z powozu obie.... Po drodze żywej nie spotkano duszy. Zrana tego dnia jak przez brudne mrówisko przejechali obronną ręką przez obóz cygański. Rzuciła się ta dzicz pod pozorem żebraniny, a w rzeczy samej dla kradzieży, na powozy i ludzi. Miecznikowa garść groszaków sypnęła, aby się pozbyć, a ludzie musieli do szabli się później brać, aby łapiących konie za uzdę przepłoszyć. Jednego luźnego, co się uląkłszy oderwał, już byli cyganie pochwycili i gnali z nim w las, gdy Sieniuta dopędził ich, dał ognia na wiatr, płazem kilku poczęstował i konia odzyskał.
Od tej pory człowieka, ani zwierza, ani mieszkania ludzkiego już nie spotkali. Kilka spalonych węgłów i osmalonych kominów stały nad drogą. Na jednem takiem rumowisku popasać musieli, korzystając z tego, że w blizkości dobra dla koni była woda i pasza, bo o sianie już i mowy nie było.
Kraj jednak dziwnie był piękny, jakby na ludzi czekał z bogactwy swojemi. Wszystko rosło bujnie, wysoko, gęsto. Ale dawniej uprawne pola leżały odłogami, a wśród nich ledwie gdzie zdziczałe żyto co się samo siało, dawało świadectwo o prze-