Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

szłości. Na wzgórzach widać było czasem nagie ściany zamków obalonych, które chwasty i zarośla na pół okrywały.
Ku wieczorowi droga, którą Sieniuta prowadził, wcisnęła się między góry i wąwozy. Rzadko gdzie zazieleniała dolina. Dębina krzywa pokrywała wzgórza i zarośla tak gęsto, że oko o krok nic dopatrzeć nie mogło.
Janaszek jechał już teraz z Sieniutą, bo przy powozie miejsca nie było. Czasami tylko dobiegł do drzwiczek, aby coś powiedzieć, o coś spytać, w oczy spojrzeć Jadzi, i z nich odgadnąć, czy czego nie pragnie. Dziewczę ciągle główkę wychylało dziwując się bożemu światu. Wieczór był złociście piękny, niebo jasne, a gdzie promień padł słoneczny jakby złotogłowiem wysłał drogę. Nad drogą — choć późna jesień była, gdzieniegdzie spóźniony kwiatek oczy i ręce nęcił. Stał jakby zdziwiony w pośród łodyg suchych, gość nieproszony a smutny. Niektóre drzewa jeszcze były zielone, inne żółte inne rumiane, na niewielu wiatr zimny wysuszył liście i otrząsł. Wśród tej ciszy, gdy powóz się zatrzymał, aby obmyśleć jaką przeprawę, słychać było szmer strumieni, które z gór, bełkocząc, płynęły spienione w dolinę.
Sieniuta jechał rozglądając się bacznie z powagą hetmańską, którą starej krwi swej przypisywał; za nim Janasz oczyma biegając ciekawemi po górach. Ludzie nie śmieli się odzywać, ale wielce się im ten piękny kraj pustynny, z jego drogami piekielnemi kląć chciało. Ksiądz Żudra na wozie, dobywszy brewiarz pacierze odmawiał, a Boga wielbił. Na drugim Franka, jedyna niewiasta do posług wzięta,