Jesień pozłociła już dąbrowy — lasy stały w tych sukienkach różnobarwnych, które kładną, nim mróz liście zwarzy, a wicher je rozniesie po świecie. Na polach jeżyła się ścierń żółta i gdzieniegdzie spóźniony tylko owies leżał w kopach roztrzęsionych; posiewy ozime czerwieniały miejscami lub zielenią majową łudziły oczy. Wędrowne ptastwo odlatywać zaczynało. Czuć było, że się kończy uroczystość letnia życia, a spoczynek zimowy ma rozpocząć. Mało było ruchu na drogach i łanach, ludzie zebrawszy, co Bóg dał, do domu, gospodarzyli w obejściach swoich. Szlachty wiele było wyciągnęło z królem Sobieskim pod Wiedeń; nadstawiano ucha co ztamtąd przyjdzie, czy odgłos zwycięztwa czy okrzyk klęski. — Chrześcijański król musiał iść w obronie stolicy cesarstwa walczyć i powstrzymać nawałę dziczy, która groziła Europie; niejeden przecież potrząsał głową lękając się, aby ta wojna na kraj zemsty nie sprowadziła.
Na kresach było chwilowo bezpieczniej, bo się turcy z wielką siłą wybrawszy na cesarstwo, a pociągnąwszy za sobą ordy tatarskie, nie mieli czasu zabawiać napaściami na granice.
Oddychała więc cała rubież choć chwilę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/7
Ta strona została uwierzytelniona.