Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

— A którędyż droga dalej?
— Otóż to, proszę jaśnie pani — rzekł Dorszak — że tu nawet dostać się na górny zamek trudno, a co dopiero tam żyć.
Nikita wyrwał się przodem, pokazując drogę, szli więc wszyscy za nim, szedł i Dorszak, ale widocznie gniewny, pod nosem mrucząc.
Kolebkę kazano wypakowywać na pierwszym dziedzińcu i rzeczy znosić na górę. Podstarości sprobował jeszcze nawrócić Janasza, w którym się domyślał dowódcy, lecz chłopak odparł mu od razu, że wola Miecznikowej spełnić się musi.
— No, to ja za nic nie odpowiadam — krzyknął Dorszak — jak mi Bóg miły, tam i dach na głowy się obalić gotów, ale co mnie do tego.
Ciasnym przejściem po za budynkiem szły obie kobiety, po kamieniach i ostach, co w Jadzi podskakującej śmiech i wesołość obudzało. Doszli tak do wrót i spojrzeli na starą wieżę.
— A! — odezwała się pani Zboińska — jeszcze to nie tak bardzo źle wygląda.
Drzwi stały otworem. Nikita już tam się, jak umiał, zagospodarował. Pełniąc rozkazy pani, chciał koniecznie wieżę wyporządzić, do czego Dorszak, złoszcząc się, wszelkiej odmówił pomocy, a ze swej strony przygotowywał obok siebie pokoje. Nikita, który kłócić się nie chciał, najął sobie ludzi z miasteczka, sprzęt pozbierał u Żydów, wyszorować go kazał i jako tako wieżę zagospodarował. Smutne to było, lecz z biedy, na krótki czas, za przytulisko służyć mogło.
Miecznikowa nie mówiła nic. Jadzia biegła przodem, dziwując się pięknemu widokowi z tej wyżyny. W istocie okryte lasami góry, zielone łąki,