Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panno Miecznikówno! jam tu! — odparł śmiejąc się chłopak.
— A! dobrze, chodź waszmość burę wziąść od jejmości. Gdzież się dziewasz! Poszedł i przepadł. Minkę zrobiła groźną, ale się śmiała do niego.
Janasz zbliżył się i za rękę ją wziął, całując z uszanowaniem.
— Jaka panna Jadwiga dziś straszna — zawołał — a cóż kiedy ja się nie boję!
— Chodźże waszmość jeść, a to nam dowódca armii z głodu umrze! — przerwała Jadzia.
— Wolne żarty — rzekł Janasz ocierając pot z czoła, a tu, doprawdy, nie ma z czego przedrwiewać. Kraj jak stworzony dla rozbójników (zniżył głos) a Dorszak jakby na dowódcę urodzony.
— Ale kraj na dziwo piękny! — zawołała Miecznikówna podnosząc oczy do góry — pusto, cicho, zdaje się że od niebios głos aniołów dopłynie. W duszy się robi dziwnie słodko, patrząc na tę opuszczoną ziemię, czekającą na rękę człowieka, aby żyć — coś tak, jakby się na kolebkę patrzało, w której uśmiechająca się spoczywa dziecina.
Stali na wschodach, ona o kilka stopni wyżej, on przed nią zapatrzony na zarumienioną jej twarzyczkę.
— Tak! tak! zawołał — wszystko to dziś piękne, bo nowe i świeże, ale mieszkać tu bez ludzi w wiekuistej trwodze?
— Jakiej? czego? podchwyciła Jadzia, ramionami ruszając — całą drogę nas straszyli nadaremnie i nic się przecie nie stało! E! wszyscyście tchórze, nie wyjmując was, nawet, mości hetmanie.
— Prawda, że się boimy, panno Miecznikówno, ale wierzcie mi mi, nie o siebie.
— O kogóż?