Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

Przyjm waszmość dobrem sercem tę drobnostkę — rzekła — podając mu złoty pektoralik w dwóch kopertach, rzecz naówczas cenioną i piękną. Potem dobyła złotego łańcuszka.
— A to dla jego żony — dodała.
Dorszak rad nie rad, zmięszany trochę do kolan się schylił, mrucząc jakieś podziękowanie. Zaczem skłonił się raz jeszcze i wyszedł.
Milczenie panowało chwilę. Janasz też wstał, poszedł w rękę pocałować Miecznikowę, Jadzi się pokłonił, księdzu Żudrze także i zniknął.
Na górze Nikita mu posłanie przysposobił, wprawdzie bez łóżka, bo tych nie stało, a nawet tapczana nie było z czego zbić, lecz słomy poddostatkiem. Janasz wprzódy się jednak spuścił na dół, ludzi zobaczyć, czy w miejscu byli i czujni, chociaż Sieniuta, który się też na pod-hetmana wyswatał, uczynił to przed nim jeszcze. Niektórzy spali już po podróży, inni czuwali mając się mieniać godzinami. Noc była chłodna, spokojna i dosyć jasna, za górami łuna blada zwiastowała księżyc. Białe obłoczki przebiegały po niebiosach. Z okna sypialnego pokoju, gdy obchodził do koła wieżę, wyjrzała główka z rozpuszczonemi na ramiona włosami, w ciemnościach znać domyśliła się Janasza, i po nad nim jak szmer wietrzyka.... jak liść spadający na ziemię.... zaszeleściało słówko:
— Dobranoc.
Janasz podniósł oczy, w górze nikogo nie było.






Nieopodal od pasma wzgórz, które opasywały Gródek, ciągnęła się znacznej rozległości płaszczyzna, kilku tylko bałkami czyli wąwozami przecięta.