Wśród ciszy złowrogiej, ledwie kiedy niekiedy spór jaki namiętny, półgłośny, przerwał duszącą atmosferę tego milczenia śmierci...
Hrabina Kaisersfeld siedziała wygodnie, rozłożona w fotelu, który jej adoratorowie potrafili zdobyć w restauracyi, miała wygodny podnóżek, i paląc cygaretkę, zdawała się rozmyślać głęboko... Na ten raz ruleta odkradła jej niemal wszystkich zwykłych asystentów, a brzydka, ospowata, milcząca towarzyszka podróży, panna Herzog dotrzymywała jej jedna placu, z miną kwaśną i znudzoną.
Po chwili tego osamotnienia, gdy drugą cygaretkę dobywała już hrabina, postrzegła nadchodzącego Darnochę, który szedł z sali gry i z czoła pot ocierał. Odwróciła głowę.
— Chére Claire — rzekła pocichu... — faites un petit tour... j’ai deux mots á dire à ce petit monsieur...
Nawykła do biernego posłuszeństwa odchodzenia i przybywania na zawołanie panna Herzog poczęła się natychmiast przechadzać nad sadzawką, jak gdyby z własnej woli, hrabina zwróciła się do Darnochy.
— Zapal pan cygaro, daj mi ognia — rzekła żywo — i siadaj tu przy mnie... tu — blizko. Czy przegrałeś?
— Trochę! — rzekł stłumionym głosem Wincenty.
— Ale niewiele?...
Darnocha nadto był dumnym, żeby się przyznać, iż się zgrał do ostatniego florena. Szczęściem długi były popłacone.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.