— Mam do tego powody ważne, wielkie, stanowcze... Ciebie ciągną tam, skąd czystym nie wyjdziesz, rozmyśl się... jutro być może za późno!
Wincenty się zmieszał mocno.
— Jużciż — rzekł — znając cię, trudno mi przypuścić... żebyś miał podsłuchać jakąś rozmowę i źle ją zrozumiawszy...
Gucio odskoczył aż, wyrwawszy mu rękę.
— Samo to przypuszczenie mnie obraża — zawołał — ale zarazem ciebie potępia...
Darnocha stawał się coraz bardziej i widoczniej zbity i upokorzony. Chciał się tłumaczyć.
— Rzecz jest jasna, żadne tłumaczenie nie służy! słuchać go nie będę! Rób, co ci się podoba, jesteś przestrzeżony!.. dopełniłem obowiązku... bądź zdrów...
Wicek pobiegł za nim i chwycił go gwałtem pod rękę, którą mu Moroz wyrywał.
— Zmiłuj się, porozumiejmy się, nie gniewaj się... pozwól...
— Mógłbym i miałbym prawo się gniewać — rzekł z uczuciem Moroz — ale się raczej lituję nad tobą. Zszedłeś z drogi pracy, na drogę fałszu... po tej pochyłości jeszcze chwila, a wstrzymać się już od zupełnego upadku będzie niepodobna... Dla sprawy strata jednej takiej ofiary jest niczem, ale zdrada, upokarzająca i bolesna. W najcięższych próbach doświadczają się umysły i charaktery... w tej chwili dezertować z obozu jest nikczemnością... Nie idzie mi o sprawę, powtarzam ci... tę
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.