Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

będziesz grał znowu... a jeśli się zgrasz... co najprawdopodobniejszem? Miałżebym ci do tego rodzaju życia i namiętności dopomagać? Jeśli jedziesz natychmiast, aby się starać o zajęcie i pracę... jestem na twoje usługi, ale tylko pod tym warunkiem...
Darnocha otarł pot z czoła, milczał i zdawał się walczyć z sobą.
— No, jadę, jadę — rzekł stanowczo — ale przecież dwadzieścia cztery godziny czasu dasz mi do pożegnania i wyboru w drogę...
— Słowo?
— Słowo.
Augustyn dobył pugilares i żądaną sumę wyliczył na drżącą dłoń Darnochy, dodając tylko do niej:
— Mam słowo.


Zburzony rozmową i wypadkiem wieczora, Moroz, którego w hotelu „Czterech Pór Roku“ oczekiwano na herbatę, potrzebował się przejść nieco, ochłodzić, oprzytomnieć, nim się odważył próg jego przestąpić. Było już po jedenastej, herbata u pani Eweliny wcześniej się nie podawała, gdyż do godziny zamknięcia gry nie można było na gości rachować. Jedni grali u zielonych stołów, drudzy ciekawie grze się przypatrywali. Zwykle rozmową ożywione to posiedzenie wieczorne, z pomocą muzyki i gorących sporów nieuniknionych, gdy bieżących zadań życia dotknięto — przeciągało się w noc