nie znać przynajmniej było, że wielu z gości bardzo źle mówiło po polsku i dłuższej w tym języku nie mogło utrzymać rozprawy. Jeśli chwilowo odezwała się polsczyzna, z podziwieniem tak wielkie w niej dawały się postrzedz różnice prowincyonalnych akcentów i wyrażeń, iż się niekiedy nie zupełnie rozumiano.
Zwykle język francuski wypełniał to, czego zabrakło nie dosyć wprawnym do jasnego wyrażenia swej myśli.
Nie wiem, czy jest na świecie naród, któryby w potocznej rozmowie potrzebował tak często posługiwać się obcym językiem... mając własny, bogaty, giętki, od wieków uprawiany, starczący najwyszukańszym ducha potrzebom. Smutno się przyznać, żeśmy podobno jedni w tym wypadku.
Ale smutniejszą może i dziwniejszą dla bacznego postrzegacza była różnica niezmierna zdań i pojęć nawet w najżywotniejszych kwestyach, na które każdy zapatrywał się z odrębnego stanowiska. Z każdego zakątka kraju przychodziła idea inna, inne plany, inne dzieje, programy — żadnej spójni w tem wszystkiem, ani sposobu porozumienia się.
Lubicz Pawłowski, dyskretny i ostrożny, zwykle politykował, starał się wytłumaczyć niedostępną dla innych ideę panslawistyczną, choć tu, na starym gruncie europejskim cywilizacyi zachodniej, szanującej indywidualizmy narodów, z tą sztuczną i fałszywą mrzonką trudno mu było się dać zrozumieć. Plątał się, mieszał a zaskoczony nowemi dla siebie zarzu-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.