Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan nie wiesz zapewne — dorzuciła pani von Dorfer — że myśmy go spotkały w drodze, w wagonie, był dla nas niezmiernie grzecznym... Potem, nie prezentowany, kłaniał się nam... ja miałam się naturalnie na ostrożności... Ale dziś potrzeba być oględną matce mającej córkę na wydaniu!!...
Na tem skończyła się rozmowa a hrabia szczęśliwy, że rzucił nasionko, mogące wydać owoce interesujące, usunął się prędko, aby sarkastyczny wyraz jego twarzy nie zdradził mistyfikatora...
Wszyscy też powoli żegnać się lub nie żegnając, po cichu uchodzić zaczęli.


Nazajutrz o dziesiątej z rana, wpuszczony został do przybytku hrabiny Kajsersfeld pan Wincenty de Darnocha, i po dość długiej, tajemniczej z nią rozmowie, wyszedł z twarzą rozpłomienioną, niespokojny ale widocznie wesół i szczęśliwy.
O jedenastej już wory pieniędzy zniesiono do sal gry i walka z losem rozpoczęła się na dobre... Nie zważając na słowo dane Morozowi, młody chłopiec jeden z pierwszych przybył do rulety i około południa odszedł od niej ze znaczną wygraną... zmęczony... ale ośmielony swojem szczęściem, uzuchwalony niem do najwyższego stopnia.
Słowo dane wcale go w przekonaniu jego nie obowiązywało, skoro mógł pożyczone oddać pieniądze. Tak sobie wyrozumował i postanowił szukać przyjaciela. Moroz mu się nastręczył... Na widok jego, miał chwilę wahania się i niepewności Win-