Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

centy, ale zuchwalstwo przemogło. Zbliżył się do niego odważnie, uśmiechnięty.
— Dzień dobry ci...
— O której jedziesz? — spytał Moroz.
— Właśnie szedłem się przed tobą wytłumaczyć, podziękować za udzieloną mi wczoraj pożyczkę i powiedzieć ci, że dla bardzo ważnych interesów, od których los mój przyszły zależeć może — niepodobna mi już wyjechać.
— Niepodobna? — spytał Augustyn — zostajesz?
— Muszę zostać... — rzekł sucho Darnocha, zwracając pieniądze. — Serdeczne dzięki.
Nic nie mówiąc, młody chłopiec schował zwróconą pożyczkę.
— Panie Wincenty — odezwał się, cofając rękę podaną do uścisku — sam przyznasz, że po wczorajszem mojem a dzisiejszem twem znalezieniu się ze mną, dalsze nasze stosunki są niemożebne. Życzę panu szczęścia i powodzenia w jego nowym zawodzie.
Ostatnie wyrazy wymówiwszy z przyciskiem, ukłonił się i odszedł...
Darnocha zapłonął cały, drgnął ale jak przykuty do miejsca pozostał...


Towarzystwo polskie w Wiesbadenie w tych dniach pomnożyło się znowu kilkoma nowo przybyłemi spóźnionemi, osobami, które posądzać było można, iż już nie dla wody i zdrowia przyjechały.