Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

Z twarzy hieroglificznej nic przeczytać nie można, życie zamazało na niej, co Pan Bóg chciał napisać. Fizyognomia przystojna, rysy nie wybitne, mógłby być pięknym, gdyby dusza wstąpiła w to zwiędłe lice, mógłby być brzydkim, gdyby je potargała namiętność. Tymczasem tabula rasa, pisz co chcesz. Nie wzbudzał ani obawy zbytniej, ani współczucia nadzwyczajnego...
Palił cygaro tak metodycznie, powoli i z namaszczeniem, iż to już mówiło na jego pochwałę.
Ludzie różnie palą, kąsając nieszczęśliwą hawannę, gasząc ją nieustannie, myląc się i kładąc w usta popiół... lub spokojnie, z uwagą, z przejęciem i namysłem, do ostatniego skrawka...
Przypatrzeć się dosyć paleniu cygara, by mieć niejakie wyobrażenie o człowieku. Lękajcie się tego, co udaje flegmatyka przy paleniu, choć jest gwałtownym — będzie to pewno niebezpieczny szalbierz.
Nasz gość zapinał rękawiczki i palił uczciwie, pamiętając, co dobre cygaro kosztuje... a było bardzo dobre. I to coś mówi także.
Był widocznie po śniadaniu, które zamknął czarną kawą.
Zapinając guziczki, nie tracił czasu, oczy jego przebiegały towarzystwo otaczające i badały je pilno...
U drugiego stolika siedziała dama średniego wieku i młodziuchna panienka... Mówię „dama“ nie dlatego, żebym nie wiedział, iż można ją nazwać inaczej... ale że to była, dama. Nie pikowa ani karowa... przecież widocznie „dama“.