Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

wróci potem, gdy przyjdzie trwoga do macierzystego progu... ale z stygmatem na czole...
Darnocha w tej chwili jeszcze nie miał najmniejszego poczucia podłości jaką popełniał. Wymowa hrabiny Kaisersfeld, która ze stanowiska europejskiego zachowczego argumentami Emila Girardina, umiała dowodzić i przekonywać o niedorzeczności marzeń polskich i miłości platonicznej jakiejś tam małej a bezsilnej... nieistniejącej na ziemi tylko w ideale ojczyzny... podziałały silnie na Darnochę... W ustach zalotnicy pięknej jeszcze a wprawnej we wszelkiego rodzaju nawracania, argumenta te nabierały szczególnej powagi... Umiała ona uśmiech straszliwego szyderstwa arystokratycznego zbywać co jej zbyt uparcie stawało na drodze, mówiła tak przekonywająco w imię rozumu, praktyki, prostej rachuby...
Darnocha, jako wtajemniczony nieco w ostatnie wypadki, znający ludzi i sprawy, zdobyczą był wielce pożądaną dla tego koła, do którego hrabina należała. Czerpała od niego pani Kaisersfeld niezmiernie ważne wskazówki, z których umiała korzystać...
Po całych też wieczorach zajmowały ją tajemnicze jakieś korespondencye.
Oprócz tego Wincenty młody, przystojny podobał się osobiście starej a zużytej zalotnicy, która tem więcej lubiła kwiaty, że już sama przekwitała.
Chciała go do siebie przywiązać stale węzłami wdzięczności, któraby stosunki utrwaliła... Spodziewała się ożeniwszy go sprowadzić z żoną tam, gdzie