prezes, radca rzeczywisty mógł być poufale z prostym obywatelem i radcą tylko Towarzystwa Kredytowego.
Rozmowy toczyły się zawsze o przedmiotach poważnych... Burski stał przy ulubionym temacie.
— Gdyby oni mnie byli słuchali! ba! ba! wszystkoby było inaczej.
Hamowski nie przeczył i nie przeszkadzał mu wcale, kiwał głową, tak że można to sobie było jak chcąc tłomaczyć. Nie chciał on gwałtownie naprowadzać rozmowy na to, do czego zdążał — ale czyhał na obrót przyjazny jego zamiarom. Stał jak strzelec na przesmyku, miał czas. Zwierzyna wyjść kiedyś przecie na strzał musiała.
Z bijącem sercem usłyszał jednego dnia prezesa poczynającego utyskiwać nad młodzieżą, przewagą jaką ona w społeczeństwie uzyskała, nad zgubnem jej zepsuciem... itd.
— A to prawda! to prawda — poddał Hamowski — ja także z trwogą spoglądam w przyszłość, młodzież nasza przedstawia następne pokolenie... a cóż to będzie gdy z temi wadami dojrzeje i postarzeje?
— Przyznam się panu radcy — rzekł, ciągnąc dalej prezes — nie widzę naprzykład tu ani jednego młodzieńca takim, jakimi myśmy byli w ich wieku. Wszystko to zarozumiałe, pyszałkowate, pewne siebie bez miary a pogardzające doświadczeniem... Tak jest! wszyscy oni tacy, no — może z wyjątkiem tylko jednego hr. Darnochy...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.