Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

Korciło Darnochę zostać na podsłuchach podedrzwiami, ale w przedpokoju czuwał kamerdyner — musiał więc odejść nie wiedząc co mu grozi, a domyślając się przecie iż coś złego dlań zaszło.
— Kochany prezesie, odezwała się po wyjściu świadka hrabiny — widzę że mi coś macie do powiedzenia i czuję że to coś niepomyślnego... Y a t’il des nouvelles politiques? quélque chose de fâcheux?
— A! nie, wybuchnął prezes — ale przyszedłem na radę do hrabiny jako do przyjaciółki naszego domu... jestem w rozpaczy, podrażniony, zgryziony... Un accident m’arrive...
— Mój Boże! cóż to takiego? w czem wam być mogę użyteczną? Co się stało? córka...
— A! nic się jeszcze nie stało szczęściem... przerwał rumieniąc się prezes... ale śmieszność zabija, jestem w obawie abym na nią narażonym nie był...
— Ale mówże że? co to jest?
— Rzecz tyczy się właśnie tylko co ztąd wyszłego młodego człowieka — rzekł prezes. W domu hrabiny, w towarzystwach tutejszych znalazłem go przyjmowanym jako przyzwoitego młodzieńca de nôtre bord... wszyscy mu dawali tytuł hrabiego... sądziłem go dobrze urodzonym... bo jest wistocie powierzchowności nader dystyngowanej... Dozwoliłem mu wstępu do mojego domu... może nawet za często w nim teraz bywa i lękam się czy mu to nie zawróci głowy...
— Ale cóż w tem wszystkiem groźnego, śmiesznego, ja nie widzę! zawołała podnosząc się hrabina. Cela n’engage à rien.