Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

prezes u siebie znaczył wistocie bardzo mało... pani bardzo wiele.
Coraz poufalsze przyjmowanie Darnochy było więcej też dziełem córki i mamy, niż ostrożnego prezesa, — pilno więc było Burskiemu odegrać się teraz i przekonać żonę, że cokolwiek działo się bez jego rady lub mimo niej — źle się działo...
Wpadł zaperzony do hotelu tak, iż z postawy jego wnieść było łatwo, że niesie z sobą coś ważnego, niespodziewanego... Żona się nie lękała wybuchów, wiedziała, że w takich razach trzeba mu było tylko dać się wysapać i jakiś czas czuć się wielką potęgą. Siła ta, nie drażniona, wkrótce się wyczerpywała; zabawka nigdy nie pokazywała się szkodliwą, nie ciągnęła za sobą żadnych następstw i zmian w ekonomii domowej. Jedynym sposobem było naówczas pozorną mu okazywać uległość, aby go napowrót pod pantofel zapakować.
Wchodził sam do tego spokojnego ustronią, jak czasem dzikie zwierzęta menażeryjne, wymknąwszy się z klatki, same do niej, pobiegawszy, wracają.
I tym razem prezesowa, którą zastał zajętą wyborem nowego kapelusika, czynnością nader ważną — postrzegła natychmiast, co się święci, i zrozumiała, że potrzeba mu dać czas do wydychania swej potęgi.
Burski rzucił się na fotel, porwał z niego, potarł włosy, sądząc zapewne, że najeżony czub uczyni go straszniejszym i począł przechadzać się, odsuwając krzesła i popychając stoły — był to zwykły symptomat nadchodzącej burzy.