ra drzwi, ułatwia znajomości, namaszcza na przyzwoitych ludzi.
Burscy oboje i córka ich, naturalnie, należeli do przyjaciół porządku i legalności, wyznawali te zasady dobrego tonu, niebardzo wchodząc w głębsze ich znaczenie.
Jeszcze jaskrawiej okrzykiwała się, jako należąca do bractwa, hrabina Kaisersfeld, która dotąd pozostała katoliczką dlatego tylko, że nie widziała korzyści w apostazyi a znajdowała dogodność wielką w wierze, która jej rozległe, europejskie ułatwiała stosunki. Korespondowała ona z Antonellim, głosiła się serdeczną przyjaciółką nieboszczki pani Świeczyn, znała O. Martynowa, uwielbiała Montalamberta, czasem unosiła się nad Veuillotem... choć oddawała też sprawiedliwość i temu biedakowi Heinemu... i czołem biła przed V. Hugo. W Petersburgu hrabina była tolerantką i chodziła do cerkwi, w Berlinie zaglądała do pałacowej kaplicy... ale któżby tego kameleona potrafił wytłumaczyć!!
Z Księstwa i Galicyi było też kilka osób, należących do bractwa, do którego naturalnie teraz, de facto i pan Vincent de Darnocha się wcisnął. Nosił maleńki różaniec zamiast bransoletki... kupił go sobie w Wiesbadenie „pod Kolumnami“.
Zaraz po widzeniu się z Burskim i otrzymaniu od niego przykrej wiadomości o rzuconej na jej protegowanego potwarzy — hrabina ujrzała się zmuszoną zawołać go do siebie i otwarcie się z nim naradzić — troszkę jej było przykro, że młody czlo-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.