Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

szczerze sprzyjano, a łatwo się było domyśleć, iż matka była córki uczuć tłumaczem.
— Niech pani będzie o mnie spokojną... potwarz zmyję... Jakkolwiek muszę oszczędzać Hamowskiego, aby się nie mścił na moim ojcu i rodzinie, potrafię go zmusić... skłonić... Co się tyczy samej treści tej plotki, krzywdziłbym mych przodków i siebie, gdybym się bronił nawet... C’est absurde.
Prezesowa patrzała mu w oczy, miał tak pewne siebie oblicze i dumnie podniesione czoło, iż otucha w serce jej wstąpiła.
— Ale ja nie wątpię bynajmniej — rzekła — idzie nie o to... idzie o upokorzenie tej kliki, o zamknięcie jej ust, o... zwycięztwo jawne.
Wincenty, utrzymując się na wysokości pierwszego tonu, — odparł, rękę kładąc na piersiach.
— Pani — to jest rzecz moja — skazy nie ścierpię... Potrzebuję chwili czasu... zbiorę przyjaciół i obmyślę środki.
Burska chodziła tupiąc, rzucając pół słowa... cofając je, gubiąc szal, nadeptując nań, oczywiście jeszcze zakłopotana, smutna, ale coraz to spojrzeniem badając Darnochę, nabierała odwagi... Młodzieniec grał bardzo pewnego siebie.
— Zrobisz pan tak... co uznasz właściwem... to wiem... jestem pewna... — odezwała się w końcu a! ale dajże mi zaraz znać... Ja i Hersylka... nous vous voulons du bien! myśmy szczere, dobre przyjaciółki wasze...