Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

już kocham... Uczucie to rośnie z dniem każdym... boję się go utracić, bo wiem, że drugiego takiego nie znajdę... Wiesz, że nawet to, za co się gniewam na niego... tłumaczę... Jest w tem zrzeczeniu się szczęścia coś wysoce szlachetnego... biedny...
— Biedny! — przerwał Starża — a położenie was obojga nader oryginalne... Ten papa ex machina, jakby naumyślnie nam tu się zjawia ze swą fizyognomią niebywałą... Kupiec, który się lęka, aby syna jego szczęście nie sprowadziło z drogi pracy! demokratyczny przesąd, stojący na przeszkodzie, jak dawniej szlacheckie... Słyszałaś pani pewnie od Gucia, że ojciec mu z góry zapowiedział, iż z najbogatszą szlachcianką, choćby była dziedziczką milionów, ożenić mu się nie dopuści. Trzeba przyznać, iż przyczyna, jaką daje, godną jest poszanowania: „Nie chcę, byś wyszedł na próżniaka i na kłamcę bo byś gotów, jak inni, udawać potem szlachcica...“
No — a pani, przyznaj się — wątpię, ażebyś też bardzo chciała zostać kupcową i zasiąść z pończoszką w sklepie...
Ewelina głową potrzęsła...
— No, nie wiem, nie powiem... nie byłoby mi to miłem, chociaż! dla niego! dla niego!... Wiesz hrabio, nie ulękłabym się perkalowej sukienki... i pracy... Pierwszy raz jakoś teraz zaczynam rozumieć to, że kto nic nie robi... jest grzesznym przeciw społeczeństwu i nie ma prawa do jego szacunku... Dlatego nawet... — dodała śmiejąc się smutnie — zaczęłam obrzydliwie coś szyć na kanwie.