Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

— Weź więc — rzekł — losy nasze wspólne w te białe dłonie — ja się już o nic nie pytam... pojadę spokojny i czekać będę spokojny...
— Tak, zaufaj mi, jak ja ufam tobie — przerwała Ewelina. — Mnie nic złamać nie potrafi... ufaj, wierz! bądź spokojny... Ja tobie daję wiarę nieograniczoną....
— Ja w tobie mam ufność niezłomną, aniele mój! — zawołał w uniesieniu Gucio... — każą mi, pojadę... będę czekał lata... o jedno cię proszę tylko, nie zostawiaj mnie długo bez wieści o sobie, usychać będę milczeniem...
Rozmowa przeszła w szept cichy, powoli oboje przesunęli się ku oknu i tam stojąc, patrząc sobie w oczy, mówili, mówili długo, żywo, z tem wylaniem, które po pierwszych wyznaniach jest taką rozkoszą....
W tem stukot we drzwiach przebudził ich ze snów i marzeń, po lasce, podpierającej kroki jego, poznano Starżę.
Hrabia powracał i z progu zmierzył ich wzrokiem szyderskim nieco a ojcowskim... Nie potrzebował dowiadywać się, co zaszło... był pewien na pierwsze wejrzenie, że lody ceremonii zostały skruszone... Oboje byli tak promieniejący, widocznie szczęśliwi... a lica ich stokroć piękniej wyglądały w tej aureoli... ubłogosławienia...
— Przynoszę wam nowinę — zawołał od progu hrabia — naostatek wiekuisty kunktator, ten poczciwy Ferdynand Potomski, który dotąd nie wiedział ani czego chce, ani co ma zrobić, oburącz chwy-