Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

ciwszy ostatnie zapasy odwagi... téte baissée, pad przed baronową, oświadczył się... i wieść niesie, że został przyjęty! Na twarzy pani czytają znawcy serc, iż jest z tego szczęśliwą.
— Widać, że są już takie dnie, w których ludzie czują skłonność do oświadczania się... — przerwała Ewelina z uśmiechem — czy uwierzyłbyś, kochany przyjacielu, że oto i ja... oświadczyłam się temu panu... który stoi zmieszany i zawstydzony...
I dłoń białą podała Guciowi, który całować ją zaczął.
— A! nareszcie! — zawołał Starża — już też patrząc na was miałem ochotę od obojga w sekrecie wziąć plenipotencyę i sam raz to skończyć. Cieszę się, że się bez niezgrabnego pośrednictwa mojego obeszło...
— Ale to jest i ma pozostać jak największą tajemnicą — dodała Ewelina — pan, wspólny nasz przyjaciel, nie zdradzisz nas przecie.
— A, bądźcie spokojni! — radośnie rzekł Starża, chwytając ich ręce — nadto jestem szczęśliwy, będę milczał... bylebyście się sami oczyma i postawą nie zdradzili... Zaraz jutro pakuję się i ze spokojnem sumieniem do Ostendy jadę... Niech Bóg błogosławi.


Opadające powoli, pożółkłe drzew liście, zapowiadające szybko nadchodzącą jesień, chłodniejsze codzień poranki, mgliste wieczory, przypominały gościom u wód, że się wszystko na świecie kończy. Każdego z tych próżniaczych hybrydów wołał dom