— Dobrze, wybierzemy więc brzeg dziki, pusty, który jak najmniej zwabia ludzi... małą mieścinę jakąś, dorabiającą się sławy, cichą, ubogą, bez kasynów i eleganckiego świata... Siadam dziś do moich przewodników, przestudyuję ich pilnie i rachuję trochę na szczęśliwe natchnienie... a jutro wydaję wyrok... Starżę, który miał jechać do kąpieli, bierzemy także z sobę... A! to będzie cudownie...
Ścisnęły się ich ręce i uśmiechnęły twarze...
Zabawili więc kilka dni w Wiesbadenie, a potem uciekli nad morze. Tej wycieczki szczęśliwej pary, której za ojca służył Starża... nie myślimy opisywać, — szczęśliwi ludzie, jak ludy szczęśliwe, historyi nie mają.
Kilka tygodni w St. Malo zeszły błyskawicą, na przechadzkach czy tańcu i napawaniu się widokiem morza, któremu nigdy dosyć napatrzeć się nie można. Nareszcie i to marzenie skończyć się musiało, przyszło do pożegnań smutnych, do rozstania...
Gucio odjechał do domu tęskny, rozmarzony, ale spokojny o przyszłość, za którą mu ręczył charakter i energia Eweliny... W jej oczach czytał, iż go opuścić nie mogła i gotową była na ofiarę...
Stanowczo jednak nic nie postanowiono nad to, że Ewelina przyrzekła, jak najrychlej będzie mogła, przybyć i osiedlić się w Poznaniu. Starża miał jej towarzyszyć...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.