Na dwa talary będzie bardzo czyste i smaczne, wierzcie mi... Toć to, szanowny panie, czasy ciężkie, grosza mało, a dla zdrowia i wesela, doprawdy, starczy i to, które rekomenduję.
Znajomi często usłuchali rady Moroza, a jeśli kto butnie odpowiedział i domagał się zbyt wykwintnego na swą kieszeń napoju, stary stawał, jak kamień.
— Nie mam wina... możecie państwo iść, gdzie chcecie...
To było ostatnie słowo. Sprzeczać się nie lubił i wychodził...
Surowiej jeszcze postępował, gdy młodzież, a choćby i starsi, miarę przebrali, za czwartą lub piątą butelką, przychodził z radą grzeczną, że możeby było dosyć, a potem podchmielonym więcej nie dawał.
Siadał w swoim fotelu i nie ruszając się z niego, słuchał stoicznie wymówek, nawet krzyków i połajań, ale nigdy prawidła swego dla nikogo nie złamał.
Znano go powszechnie z tego dziwactwa i byłby pewnie handel w ten sposób prowadzony upadł, gdyby nie rzeczywista wartość win, którym równych nie było nigdzie.
Tu etykieta na butelce była zawsze prawdziwą. Moroz znał się doskonale na winach, a gdy mu się beczka zepsuła, zamiast ją sztucznie naprawiać, słodzić lub wzmacniać i zrobioną miksturą truć klientelę — obracał ją na ocet. Z innemi, w handlu przypsutemi, towarami postępował w tenże sposób —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.