nikt się tu poskarżyć nie mógł, ażeby mu dano rzecz w złym gatunku.
Do tradycyi starej firmy należało i to, że bogatym nie dawano wcale na kredyt lub na termina długie; ubodzy, przeciwnie, mieli wszelkie możliwe ułatwienia, zniżone ceny, rozkłady wypłat, często rachunki ciągnące się latami i powoli zaspokajane. Moroz tłumaczył to nietylko obowiązkiem posługi i pomocy, ale znajdował słusznem, aby majętnych nie nazwyczajać do robienia długów niepotrzebnych i wydatków zbytkowych.
Gdy przyszedł zwyczaj ogłoszeń, reklam szumnych, afiszów sążnistych i humbugu nęcącego kupujących, Moroz bardzo długo mu się opierał i wcale iść za nim nie chciał. Przekonano go wreszcie, że aby mieć nabywców na towar, potrzeba podać do wiadomości powszechnej, gdzie się on znajduje... trafiło to do jego przekonania, posłuchał — ale pilnował, aby w ogłoszeniach jego nigdy nie było słowa pochwały i przynęty.
Wszystkie te kuglarskie reklamy, których handel tak obficie używał, były dlań obrzydliwemi, znajdował, że one poniżają handel i równają poważne kupiectwo z wykrzykującymi w ulicy towar swój przekupniami. Firma nieposzlakowana, stara, niesplamiona skazą najmniejszą, według niego starczyć była powinna za wszystko. Rozciągał to tak daleko, że składu wyrobów owego słynnego niemieckiego reklamisty Hoffa, który głowom koronowanym słodowych fabrykatów dostarczał — przyjąć nie chciał, uważając go za szarlatana.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/220
Ta strona została uwierzytelniona.