waniu na zaludnienie, trochę pustką, ale poważną i piękną.
Parę pokojów oddawna zajmowała panna Zuzanna Morozowna, siostra jegomości, prowadząca gospodarstwo domowe... Długie jej życie w domu brata, nawyknienie do porządku, uczyniło ją wiernem odbiciem prototypu familijnego. W niektórych nawet praktykach domowych była jeszcze od brata silniejszą.
Panna Zuzanna miała lat pięćdziesiąt, lubiła koty, pilnowała bardzo skrzętnie bielizny, srebra i porcelany, farfur holenderskich i szkieł, w które dom był obficie zaopatrzony; chodziła do kościoła, stała na straży postów i świąt, a wcześnie się wyrzekłszy wszelkich widoków małżeńskich, wiodła życie szczęśliwe, spokojne i jak zegar regularne. Ubierała się trochę ze staroświecka, ale z wielkim smakiem i tym instynktem kobiecym, który zgaduje, co ładne; a że niegdyś była piękną, na starość też zachowała rysy szlachetne, którym spokój duszy dodawał blasku. Gdy szła z książką nabożną w ręku, uśmiechnięta, poważna, do kościoła, spojrzawszy na nią, jakoś się w duszy dobrze robiło...
Wspomnieliśmy, dla historycznej dokładności, że lubiła koty, miała ich dwa i bardzo piękne — ale najwspanialszy, sybirski, olbrzymi, popielaty faworyt, który drzemał godzinami na jej kolanach, nie wypełniał jej serca tak, by największa część jego dla synowca nie została.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.