— Więc cóż? jak?
— A no, z ruchów, twarzy, obejścia niby wielka pani, ale łagodna i grzeczna, jak one rzadko bywają. Zdaje się, istota jakaś spokojna i miłego charakteru... zresztą, czy to tam z pierwszego wejrzenia i dwóch słów rozmowy sądzić można... o kobiecie... Ciche wody! Ciche wody!
— No! już znowu na kobiety pleść będziesz — odezwała się panna Zuzanna.
— To mi się w niej podoba, że piechotą chodzi i ubiera się skromnie, choć szalenie ładna... Mówią, że wdowa...
— Tak, ale jej tu nikt nie zna...
— Nikt...
Na tem się skończyła rozmowa.
Czytelnik od pierwszego słowa poznał w pięknej nieznajomej, baronowę Ewelinę, o tem wątpić się nie godzi. Ona to była w istocie.
Augustyn wcale się nie domyślał zrazu jej przybycia, dopiero od wczoraj dowiedział się o niem i z przestrachem niemal, drżąc, rozważał, jakie mieć to może następstwa. Położenie jego zdawało się niewymownie trudnem, brzydził się kłamstwem, w fałszu żyć nie mógł, walczył więc z sobą, co począć... milczał jeszcze, ale co najrychlej potrzebował się widzieć z Eweliną, aby coś postanowić i wymódz na niej, żeby do krycia się z jej znajomością nie był zmuszonym.
Czekał tylko wieczora, myśląc się wymknąć z domu i pomówić z nią. Przychodziło mu także
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.