zdrowe być może, ani właściwe... tysiąc razy mu to powtarzam, uparty, udaje, że nie słyszy...
— To mi nic nie szkodzi — rzekł Gucio — a pracować nietylko potrzebuję dlatego, że obowiązek, ale, że próżnowaćbym nie potrafił!
— O bo ty jesteś doprawdy aż do przesady poczciwym synem... — zawołała ciotka.
Gucio spuścił oczy i zaczerwienił się. Wtem wszedł ojciec, bardzo jakoś chmurny i milczący... twarz miał swą urzędową, po której było można poznać, że go coś dotknęło. Naówczas zwykł był zamykać się w sobie i trudno z niego było dobyć słowa. Panna Zuzanna i syn, od pierwszego wejrzenia, po chodzie, po ruchu, po siadaniu do stołu, poznali zły humor starego...
Myślała wszakże panna Zuzanna, iż go rozerwać potrafi, wznawiając ranną rozmowę.
— Cóż sąsiadka panie Stanisławie? — odezwała się — nie pokazała się tam znowu?
— Nie, jużem jej więcej nie widział — rzekł bardzo pocichu Moroz — i nie ciekawym.
— A ja się przyznaję, jako kobieta, że ciekawa jestem i takiem sznurkowała, dowiadywała się na wszystkie strony, że wiem nawet jej imię i nazwisko...
— Pani baronowa Ewelina Skrzycka — przerwał ponuro Moroz — ja to oddawna wiedziałem...
Tu już wypadało się Guciowi odezwać lub nigdy, miał postanowienie silne nietajenia się i schwycił tę zręczność, choć przewidywał, że może przykrą wywołać indagacyę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.