Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale oznaki współczucia nie dopomogły do znalezienia sposobu postępowania ze starym Morozem i pokonania biernego oporu jego, jaki już się zapowiedział w kilku słowach przy wieczerzy. Potrzeba było zostawić wyszukanie dróg postępowania rozmysłom, a trochę samemu obrotowi wypadków... Gucio i ciotka rozstali się spłakani, rozczuleni, niepewni, ale ufni, że wspólnemi siłami wszystkie przeszkody przełamią...
Młody człowiek czuł się stokroć swobodniejszym i silniejszym, nie potrzebował taić się i kłamać — oddychał.


Bruk miejski przynajmniej tak obfity jest i żyzny w problematyczne postacie które na nim urastają, jak grzyby. Wśród wsi poczciwej tajemnic niema i zagadkowe istoty w lesie żyć nie mogą, tu wszystko jest pod oczyma wszystkich... Każdy zna sąsiada pochodzenie, tryb życia, środki egzystencyi, nałogi, wady i cnoty... W mieście, byleby kto chciał lub miał w tem korzyść, ażeby ukryć się w cieniu cały, albo część żywota osłonić od natrętnych oczów, przychodzi mu to z największą łatwością. Nigdzie też istoty problematyczne, zagadkowe figury, nierozwikłane, sfinksowe fizyognomie nie są obfitsze, jak na miejskim bruku. Im większe miasto, gęstszy las, tem grzyby te rosną śmielej i gromadniej. Ale i najmniejsze ogniska ludności nie są wolne od podobnych zjawisk, przybyłych nie wiedzieć skąd, żyjących nie wiadomo