Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

z czego... a wślizgujących się tam nawet, gdzie ich wcale przyjmować nie chcą...
Do takich zagadkowych figur, dobrze znanych mieszkańcom Poznania w tym roku (i od lat już kilku) liczył się p. Maksym Trogowski. Nikt z pewnością nie mógł powiedzieć, ani skąd przybył, ani co robił, ani dlaczego tu mieszkał, nawet czy był obywatelem Księstwa, czy innej części kraju. To pewna tylko, że dobrze widziany przez władze, nigdy przez nie nie był niepokojonym...
Pan Maksym nie powoływany, sam nigdy o przeszłości nie mówił, — przyciśnięty, wspominał o swej familii w Księstwie, o krewnych w Królestwie, o powinowatych w Galicyi — ale głucho i w sposób nieoznaczony. Od lat kilku zmieniając tylko mieszkanie, stał po hotelach różnych i w Bazarze, zawsze zajmując mieszkanie dosyć paradne i kosztowne, żyjąc tak jakby miał środki do życia bardzo obfite... Ubierał się wykwintnie, odbywał podróże do wód i do stolic, grał w karty grubo, wydawał pieniądze nie skąpiąc, należał do wszystkich wybryków złotej młodzieży; słowem, uchodzić mógł za człowieka dostatniego, który z czasem swym i pieniędzmi niebardzo wie co począć...
P. Maksym mógł mieć lat trzydzieści kilka, ale wyglądał bardzo świeżo i młodo; rysy jego twarzy nie były ani piękne, ani brzydkie, uderzało w nich to tylko, że na nich dusza nigdy nie grała... krzywiły się czasem konwulsyjnie... niby śmiechem, niby smutkiem, ale to było ściągnięcie muskułów i skóry, naśladujące tylko pewien wyraz... cudzych