Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie trzeba było zbytniej przenikliwości, by odgadnąć, że familia burmistrza... zaproszona na herbatę... była tylko dla córki świeżo z Paryża wracającej... Pan Moroz miał jakieś zamiary.
Ciotka pobiegła szepnąć o tem Guciowi, nie mógł się uwolnić od pozostania w domu, gdy taka była wyraźna wola ojca...
Nazajutrz wcześnie woskowe świece pooprawiano w staroświeckie srebrne lichtarze, dobyto najpiękniejszą porcelanę, najcieńsze bielizny, a pokój bawialny, w którym oczekiwano gości, wyglądał prześlicznie ze swemi sprzęty rzeźbionemi, bronzami i kryształy. Moroz przebrał się w surdut czarny, panna Zuzanna włożyła czepeczek świeży, koty zostały zamknięte... Gucio, we fraku, smętnie stał w kątku...
Około ósmej, głośna rozmowa na schodach oznajmiła rodzinę pana Pawła, a wkrótce potem dostojny burmistrz, jego córka, syn czternastoletni, dziesięcioletnia siostrzenica, podżyła panna Albert, Francuzka, dawna nauczycielka, guwerner chłopca... weszli z kolei, wesoło gwarząc, do pokoju, w którego progu witał ich Moroz z uprzejmością serdeczną, przedstawiając im syna...
Syn ten był sztywny i krochmalny, milczący i posępny, ze swą ręką na temblaku, tak, że więcej obudzał politowania niż zajęcia.
Pan Paweł nosił imię niemieckie, zwał się bowiem Besser i był wistocie pochodzenia niemieckiego, choć rodzina jego z dawna już bardzo osiadła w Poznaniu. Na portretach jego dziada i pradziada