Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/256

Ta strona została uwierzytelniona.

można było widzieć polskie kontusze, ale on, wychowany w szkołach pruskich, obracając się wciąż w towarzystwie urzędowem, mało co i źle mówił po polsku, zniemczał prawie zupełnie.
Uczucie narodowości starło się w nim i zgasło... W rozmowie wolał używać francuskiego języka, choć nim źle także mówił, niż polskiego, który haniebnie zapomniał, acz mu był codzień potrzebny... Młodsze pokolenie jeszcze od nianiek i z ulicy schwyconą, trochę lepszą mówiło polsczyzną; ale ta, w miarę przechodzenia do klas wyższych, zwolna się zacierała. Malec był prawie Polakiem, starszy łamaną srodze mową, powoli coś mógł wykrztusić...
W tem gronku przybyłych, głównie zwracała uwagę córka pana Bessera, owa świeżo z Paryża przybyła panienka, która wistocie zasługiwała na to... aby się jej przypatrywano. Była to prześliczna Francuzeczka, naiwna, wesoła, z tym charakterem, tak ujmującym, dzieciństwa przedłużonego, które się wynosi z pensyj i klasztorów...
Była piękną bardzo i pan Besser z dumą poglądał na ten kwiatek, wykwitły na jego grzędzie, wypielęgnowany starannie... Dodawszy do tej twarzyczki uśmiechniętej sto tysięcy talarów posagu, o których burmistrz mówić lubił i które nie podpadały najmniejszej wątpliwości — panna Adela mogła myślą sięgać bardzo wysoko.
Ale to było, mimo lat dwudziestu, dziecię, z duszą nierozbudzoną, ciekawe, roztrzpiotane, coś nakształt kwiatka, coś nakształt motyla... istota, co jeszcze ani rozumiała, ani przeczuwała życia... Po