Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale nie tak bardzo i dziecko, bo ma lat dwadzieścia, doskonale to pamiętam, byłem na chrzcinach — rzekł Moroz — prawda, że ładna?
— Śliczna, jak laleczka...
— No, i wychowana choć do najświetniejszego salonu...
— To prawda, że do salonu — lakonicznie znowu potakiwała siostra, sprzątając.
— I cóżbyś powiedziała, gdybym... gdybym... wspólnie z Besserem miał... miał... no, pewne projekta... rozumiesz?
Żywo odwróciła się Zuzanna i parsknęła śmiechem nie wesołym.
— Zmiłuj się bracie — rzekła — a cóżbyśmy z tą laleczką robili? Ty, co tak dobrze znasz świat i ludzi, mógłżeś pomyśleć nawet dać taką towarzyszkę Guciowi...
— A to znowu czemu? cóż w tem tak bardzo dziwnego? — ofuknął Moroz. Taki człowiek, jak Gucio z takiego materyału, jak ta dziewczyna, która jest jeszcze niczem a może się stać czem mąż ją uczyni — zrobiłby... żonę, godną siebie.
— Otóż się w tem mylisz, mój najdroższy — rzekła powoli Zuzanna — nie jest to już takie dziecko powolne, któreby z siebie dało zrobić, co kto zapragnie. Sam mówisz, że ma lat dwadzieścia... wychowana jak? Nie do pracy, nie do życia, ale do popisów, zabaw, strojenia się i zbierania oklasków... Być bardzo może, iż kochając męża, powoli znacznieby się dała wykształcić, spoważniałaby, ale... ale zawsze paryskie wychowanie dla nas obce,