Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/272

Ta strona została uwierzytelniona.

niewykwintny, czarny, tak ją uczynił uroczą i wdzięczną!!
Starża, zawsze panem będąc siebie, wcale nie zmieszany, nie dając poznać po sobie, ile go to obchodziło — przedstawił razem panią Ewelinę kupcowi i Moroza sąsiadce. Rozmowa poczęła się od tego, że piękna wdowa przypomniała się, iż już miała przyjemność widzieć go raz i mówić z nim.
Nie wiemy, czy kupiec się spodziewał, czy przewidział lub nie, iż sąsiadkę zobaczy, to pewna, że nie okazał najmniejszego zdziwienia, gdy weszła, ani zakłopotania w rozmowie, ani nawet zbytniej ciekawości... Spoglądał niekiedy na Ewelinę, odpowiadał jej niezmieszany, ale ani jej piękność, ani dowcip, ani miła rozmowa, nie zdawały się na nim zbyt widocznego czynić wrażenia. Był grzecznym niezmiernie a chłodnym.
Mówili o mieście, o pogodzie, o kraju, o drobnostkach, nie tykając nic ważniejszego... Naturalnie o synu ani ojciec nie wspomniał, ani nikt z obecnych... Odwiedziny trwały daleko krócej niż sobie życzono. Moroz prędko wziął za kapelusz, nie dał się powstrzymać i wyszedł.
Był już w dziedzińcu a hrabia i Ewelina jeszcze przemówić do siebie nie śmieli. Baronowa rzuciła się w krzesło i zadumała głęboko...
Starża chodził po pokoju.
— Wiesz pani, że to może tak trwać do skończenia świata — odezwał się po chwili — bo dotąd nie obmyśliliśmy wyjścia i nie możemy przewidzieć, co poczniemy... Najmilszy ów wasz, Gucio, jest tchórz, i sam też nie wie, co robić...