— Nie mogę pani w Wiesbadenie przed kursalem wykładać filozofii historyi... ażeby ją pocieszyć; ale powiem tylko, że niezawodnie w sto lat po naszej śmierci, wszystko się to na najśliczniejszą, zieloną poezyę odmieni.
— Piękna pociecha! — przerwała kobieta — ale ja mam prawo żyć! kochać, być kochaną, szczęśliwą, napić się poezyi, podlecieć nad ziemię... a więzi mnie to błoto wasze... a wasz świat trzyma mnie na sznurze, przywiązaną do stajennego swojego słupa.
— Zadam niedyskretne pytanie... — rzekł stary.
— Proszę się nie żenować.
— Zdradził kto panią?
Ewelina rozśmiała się serdecznie.
— Człowiecze zestarzały — odparła — byłabym najszczęśliwszą z najnieszczęśliwszych, gdyby mnie kto zdradził, toby dowiodło, żem przez pół godziny mu wierzyła, żem miała chwilę złudzenia, żem kwadrans była szczęśliwą! Ale proszęż się złudzić na pół minuty obcując z temi krochmalnemi lalkami, które w kobiecie widzą kapitał, interes lub coś podobnego do butelki szampańskiego wina... chwilę szału.
Przez samą grzeczność, może dla odwrócenia zbyt popędliwie prowadzonej rozmowy, Starża uznał właściwem zwrócić się do p. Ferdynanda, który siedział, uśmiechał się i tak dalece nie wiedział co zrobić z sobą, że poczynał drzeć nowe rękawiczki.
— Cóż pan na to? nie staniesz w obronie wieku?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.