Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja! ja? — rzekł Potomski, spoglądając na zegarek — jestem w podziwie geniuszu pani Eweliny, ale w polemikę z nim wejśćbym się nie ważył.
— Godzina jedenasta — przerwała złośliwie kobieta — idź pan do rulety... — czuję, że tam was serce ciągnie.
— Nie — ale obiecałem...
— Ale idź pan idź, bez ceremonii — zobaczysz tam i piękne panie, co się roznamiętniają do kupki złota, i młodych chłopców, co potrącają śliczne kobiety nie widząc ich, byle się do stołu docisnąć... i... ale idź pan...
Pan Potomski ruszył ramionami, pożegnał się śmiejąc i w istocie odszedł. Starża i Ewelina zostali sami.


— Jesteśmy tak starzy znajomi — rzekł powoli hrabia — iż mogę powiedzieć, że panią kocham od kołyski...
— Pan kochasz kogokolwiek... prócz siebie? — spytała Ewelina.
Nie obraził się stary, ale gorzko uśmiechnął.
— Kochałem, kocham i kochać będę do śmierci — rzekł — to stary nałóg, ale moja miłość siedzi sobie w kątku i wstydzi się na świat wychodzić. To epizod, — otóż kochając panią...
— Seryo?
— Seryo.
— Pamiętaj, wezmę za słowo!
— Nie lękam się... kochając panią...