Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój los, moje osobiste nieszczęścia — dodała po chwili — kochany hrabio, niczem są jeszcze. Nadto znam świat, abym od niego dla siebie wyjątkowych żądała łask... wiem, że jednym przypada niezasłużenie cierpieć, drugim być szczęśliwym bez zasługi... Drobny proszek zmielą koła losu... i zniknie... mnie nie idzie o moje szczęście, ale oto, co życiu mojemu świeciło, jak gwiazda przewodnia. Truchleję na myśl, na widok pokolenia całego, które zaprzysięgło poezyi, ideałowi, duchowi, którym żyje człowiek... wojnę nieprzebłaganą...
Widzisz, do czego my idziemy, do czego doszliśmy...
— O! widzę doskonale — przerwał Starża — i rozumiem cię, droga pani... ale z temi wyobrażeniami i potrzebą duszy należało ci się urodzić albo sześćdziesiąt lat wprzódy, albo sto lat później... Podobno ani ja, ani pani nie wstrzymamy w pochodzie epoki naszej.
Boję się żebym cię nie znudził... ale na świecie wszystko jest z sobą w związku, życie narodów i losy pojedyńczych ludzi, historya serca kobiety i polityki mocarstw... handel i małżeństwo... gospodarstwo i muzyka... Zdaje się to paradoksem, ale nim wcale nie jest... Prąd ogólny epoki przebrzydle realistyczny porywa z sobą wszystko i ogromne bryły, i drobne słomki z nadbrzeża...
To co panią razi w społeczeństwie, w ludziach pojedyńczych, w ich stosunkach... mnie dręczy, gdy dalej i szerzej spojrzę po świecie...
Cóż my maluczcy poradzimy na to?