Przytem już ani okrawka tych skrzydeł, któremi podlatywaliśmy niegdyś... a jako tablice prawa i regulamin przyszłości — dobijanie się chleba i grosza...
To, co wyrosło i wyszło w świat, nie lepsze... lalki krochmalne... śnią o pieniądzu dzień cały i wstają z marzeniem o fortunie, reszta dla nich obojętna...
— Ale ja to wszystko widzę, czuję i dlatego znajdujesz mnie pan zrozpaczoną... Rozum i praktyczność naszej epoki obrzydliwą mi ją czyni...
— Cóżby to było, gdybyś pani dalej i głębiej zajrzeć mogła w kuchnię wieku i w jego obrzydłą politykę, w jego teoryę siły, w rezultaty doświadczeń i programata przyszłości...
— Sam powiedziałeś pan, że to jest wszystko w związku z sobą... przeczuwam i ja, że wkrótce nie będzie się gdzie przytulić... Ale, mój hrabio... a toć oszaleć przyjdzie! Ja nigdy, przenigdy darwinowską małpą być się nie zgodzę.
— Ani ja — dodał Starża — ale świat na wszystko przystanie... prąd ten jest niepokonany... Trzeba cierpliwie doczekać końca i oczy zamknąć, aby już reszty nie widzieć.
— Otóż nie! — uderzając ręką w stół, zawołała kobieta — ja się nie dam, będę apostołem poezyi, ideału, wszystkiego zdetronizowanego... i zwyciężę.
Starża się uśmiechnął.
— Jesteś jeszcze tak młodą.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.