Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

Rozmowa trwała już zbyt długo, zbyt była poufną i żywą, by nie zwróciła oczu obecnych jej z daleka: w pewnem oddaleniu okalali ciekawi piękną, młodą kobietę, która w niezrozumiałym języku, z takim zapałem, rozprawiała ze starym hrabią.
Starżę znano już dobrze w Wiesbadenie, nie unikał on nawet niepotrzebnych i nudnych znajomości, bo mu one dawały sposobność przedrwiwania się z ludzi, o których wogóle niewielkie miał wyobrażenie; słynął z dowcipu, lękano się nieco... ale przed charakterem prawdomównego, nieustraszonego dziwaka, schylano głowę.
Piękna pani tak poufale, długo z nim rozmawiająca obudzała niezmierną ciekawość, wiedziano, że Starża mało się zbliżał do kobiet, zbywał je grzecznością zimną — rozprawiał zaś tylko z takiemi wogóle, które mu dotrzymać mogły. Wytrwać z nim pół godziny w żywej rozmowie, było patentem wyższości.
A że Ewelina była młodą i piękną, nadało jej to nadzwyczajny urok... Wszyscy dopytywali starannie — kto była ta piękna pani.
Starża widząc, że na nich oczy zwracano zbytecznie — chciał wstać.
— Ja pana nie puszczę! — zawołała Ewelina — jeżeli go jeszcze nie dosyć znudziłam... I muszę dopełnić miary. Stoję aux quatre Saisons, zapraszam go na obiad, na herbatę, na wieczerzę, na śniadadanie, zawsze i codzień, a tymczasem daj mi pan rękę, przez miłosierdzie nad nieszczęśliwą wdową.