— Na tę różnicę, jaką stanowi wykształcenie, zgadzam się chętnie — rzekł młody człowiek — ale tylko na tę.
— My już... my... bo ja należę do starej, gasnącej arystokracyi rodu — odezwał się Starża — nie mamy pretensyi do naszego dawnego posłanictwa wyłącznego... prosimy się tylko, abyście nas gorzej od chłopa uważać nie raczyli. Uznajcie nas równymi sobie ludźmi, z reszty kwita...
— Alboż kto odmawia panom... przywilejów człowieka?
— Potroszę... bardzo często... W dawnych wiekach, w innym porządku społecznym, były narody wybrane, stany wybrane, ludzie wybrani... dziś... są tylko — szczęśliwi i szczęśliwe — my się do nich policzyć nie możemy.
Młody człowiek zamilkł.
— Bardzo mi przyjemnie — odezwał się Starża — iż pana spotkałem, miło jest czasem z kimś swoim pomówić...
Sądził, iż młodzieniec, korzystając z tego, przedstawi mu się i zrobi znajomość, ale się omylił, uśmiechnął się on, ukłonił grzecznie i milczał... Tembardziej szło Starży o zbliżenie się do tego upartego dziczka.
— Mieszkam w hotelu Victoria, nazywam się Stanisław Starża... i miło mi będzie jeśli, mnie pan zechcesz odwiedzić.
Młody człowiek zawahał się, jakby nie był pewien co ma odpowiedzieć.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.