Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

wie na jednym z tych sejmowych rautów na które się prosi, co żyje... Nie mogę o nim dać bliższych wiadomości, wiem, że ma tam jakiś majątek około Tarnowa, że nie żonaty... że nie należy ani z imienia, ani ze stosunków do rodzin głośniejszych w kraju... Ale jest człowiek nieźle wychowany, przyzwoity... Zresztą już trochę stary kawaler.
Pani słuchała... i dodała.
— Tak, wygląda bardzo przyzwoicie... a nazywa się?
— Ferdynand... a! Potomski...
— W istocie nazwisko... mało słyszane... nowe... ale zdaje się szlacheckie.
W chwili gdy to mówili, mimo nich przeszedł z książką w ręku młody człowiek, był to pan Augustyn Moroz... spojrzał na panie, zarumienił się mocno, skłonił od niechcenia i szybko dosyć oddalił. Pani zaledwie mu raczyła kiwnąć głową i okazała nawet, że przywitaniu rada nie była, bo ruszyła ramionami, panienka zapłonęła.
— Wystaw sobie pan — odezwała się dama do kawalera... — co to za śmiałość tego jegomości... my go wcale nie znamy, nie wiemy kto on jest, jak się zowie... ale żeśmy się na kolei w wagonie spotkały i że tam Julce posłużył parę razy, już się, nie będąc prezentowany, kłania...
— To tylko dowodzi braku wychowania — rzekł kawaler — zresztą sama powierzchowność powiada, że to jakaś figura podejrzana... Teraz to się tego po świecie włóczy co niemiara... tych pisarzy prowentowych, a komisarzy rządowych... których