Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

— I to się stało powodem, że do Królestwa powrócić nie mogę... — kończył młody człowiek — ale osiedlę się i okupię w Galicyi...
— Jako Galicyanka, bardzo się z tego cieszyć będę — grzecznie, uśmiechając się, dodała dama... — a kawaler się ukłonił.
Szli dalej, był to dzień spotkań i niespodzianek... choć niezawsze miłych... Kawaler rzuciwszy okiem przed się, ujrzał toczącą się ulicą figurę jak na Wiesbaden dosyć oryginalną. U nasby ona nie zwróciła uwagi, bo była naturalnym owocem kraju, ale zagranicą wydawała się bardzo dziwnie.
Był to mężczyzna bardzo otyły, słuszny, lat średnich, twarzy ogorzałej i rysów pospolitych... W pośrodku księżycowej pełni oblicza, dobrze zarumienionego, siedział nos nakształt bujnie wyrosłego kartofla; pod nim usta szerokie, z wargami tłustemi, podbródek prałacki, wyżej oczki siwe, małe, nad niemi brwi krzaczaste, bujne, a dalej czoło szerokie, nizkie i włosy rzadkawe... Dodawszy do tego uszy rozmiarów niepospolitych, odstające i kilka brodawek poziomkowego kształtu, mieć będziemy fotografię nadchodzącego. Reszta postaci odpowiadała twarzy, ręce były ogromne, nogi potężne... Dystynkcyi i wdzięku trudno było szukać w nim, ale rozsądek i jakaś wesoła dobroduszność czyniła niepięknego człowieka wcale miłym.
Ubrany był w węgierkę, a strój cały dowodził, że się do obcych przestrajać nie myślał...
Młodzieniec, ujrzawszy nadciągającego obywatela, gdyż inaczejby go nawet nieznajomy nie na-